Locke

Data:

Mówi się, że aby być prawdziwym mężczyzną, trzeba wybudować dom, zasadzić drzewo i spłodzić syna. Film „Locke” jest ciekawą wariacją na temat tego poglądu, ponieważ główny bohater swoją męskość będzie musiał udowodnić w czasie dziewięćdziesięciu minut, mając do dyspozycji jedynie telefon i swoją żelazną cierpliwość.

Na krótko przed wydarzeniami ukazanymi w filmie bez cienia wątpliwości nazwalibyście Ivana Locke’a człowiekiem sukcesu. Pracuje w zawodzie, który jest jego pasją i ma realny wpływ na budownictwo współczesnej Wielkiej Brytanii. Przez współpracowników traktowany jest jako człowiek godny zaufania o nieskazitelnej reputacji. Pomimo częstych wyjazdów potrafi utrzymywać bardzo dobry kontakt z synami oraz wrażliwą i oddaną żoną. Idealnie wyrzeźbiony monument jego charakteru psuje jedynie traumatyczne wspomnienie z okresu dorastania, kiedy to ojciec nie uznał go za swego syna i nie był obecny przy jego wychowaniu. Jest to jak rysa na fundamentach, która z roku na rok rośnie, robiąc coraz większe szkody w życiu wewnętrznym bohatera. My jednak poznajemy go w nocy, podczas której traci wszystko, na co pracował przez długie lata. Przed miesiącami, po suto zakrapianej alkoholem imprezie, dopuścił się zdrady z nieznaną mu wcześniej kobietą. Jednorazowy wybryk zakończył się ciążą, której kochanka postanowiła nie przerywać.

Życie Ivana mogłoby pozostać niezmienione, pieniądze pomogłyby utrzymać sprawę w tajemnicy, a mężczyzna uciekłby od wszelkich konsekwencji. On jednak w pełni utożsamił się z nieślubnym dzieckiem i jego priorytetem stało się niedopuszczenie, by powitało ono świat w ten sposób, co on. Pragnie nadać mu swoje nazwisko oraz zapewnić własną obecność. Poród rozpoczyna się o wiele za wcześnie, gdy Ivan jest w trakcie wykonywania arcyważnego projektu zawodowego, a jego żona jest wciąż nieświadoma całej sytuacji. Będzie zmuszony do podjęcia kluczowych decyzji, komunikując się z najbliższymi jedynie przez telefon w drodze do swojego nienarodzonego jeszcze dziecka.

Pomysł na realizację filmu dziejącego się w całości w jednej zamkniętej przestrzeni nie jest już niczym innowacyjnym i zaskakującym. Tą drogą poszedł m.in. Rodrigo Cortes w łudząco podobnym obrazie „Pogrzebany”. Twórcy „Locke’a” mieli jednak wobec swojego projektu o wiele większe ambicje. Chcieli, by był on traktowany nie tylko jako film akcji, ale również pełnoprawny dramat psychologiczny. Fabuła faktycznie miała dość duży potencjał – mężczyzna na rozstaju dróg wybierający pomiędzy własnym honorem a szczęściem rodziny. Jednak całkowite zamknięcie go w samochodzie było jednym krokiem za daleko. Szkielet historii mógłby pozostać, ale dlaczego nie zastosować rozwiązań Danny’ego Boyle’a ze „127 godzin”? Przecież świat bohatera mieści się w jego głowie, nie tylko w tym co widzi, co mówi i co materialnie znajduje się wokół niego. Analiza zachowania Locke’a była miejscami bardzo wymuszona i nachalna, wyimaginowane rozmowy z ojcem zakrawały nawet na groteskowe.  Nie chcę nawet wspominać, że w wielu momentach czułam się, jakbym oglądała reklamę najnowszego modelu BMW.

Historia okazała się bardzo przewidywalna, a jej wykonanie jednostajne. Obraz nie jest ani w pełni satysfakcjonującą rozrywką, ani nie prowokuje do żadnych głębszych przemyśleń. Pisząc tę recenzję parę dni po seansie, nie odczuwałam już wobec filmu żadnych emocji.  Na plus odbieram próbę ukazania, że decyzje jednego przeciętnego człowieka, zrealizowane w czasie kilkudziesięciu minut, mogą nieodwracalnie zmienić życie dziesiątek ludzi. Zaskakująco dobra okazała się również rola Toma Hardy’ego, który idealnie wpasował się w osobowość mężczyzny na pozór niezniszczalnego, a przeżywającego wewnętrzne rozdarcie. Jest on najmocniejszym punktem tego filmu i podejrzewam, że jedynie jego fani będą w stanie zachwycić się najnowszym obrazem Stevena Knighta.

Zwiastun:

Ja natomiast z czasem coraz cieplej myślę o tym filmie. Sam pomysł, żeby zrobić słuchowisko w kinie jest ryzykowny, ale przez to ciekawy. Ale i tak najważniejsze jest pokazanie pewnej postawy wobec życia w ekstremalny sposób, a patronują mu (oczywiście) Locke i Hiob. Nie muszę wczuwać się w bohatera psychologicznie, żeby rozumieć czym twórcy chcieli się ze mną podzielić - nie prostą bohaterszczyzną, tylko podziwem dla uporu i dzielności.

Dodaj komentarz